rhita |
Użytkownik |
|
|
Dołączył: 16 Lip 2005 |
Posty: 61 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: z poniemieckiej ziemi |
|
|
|
|
|
|
Będzie będzie, bo ja z dziwnej rodziny jestem, siostra ma prorocze sny, mama uzdrowienie w rękach...
Dobra, będzie jak obiecałam. Słowo się rzekło. Problem polega na tym, że tą historię wbrew pozorom bardzo trudno opisać. No ale spróbuję. Trzymaj się mocno.
Było to trzy lata temu i nadal dziwnie sie czuje jak o tym pomyślę.
Mój kumpel miał 18 lat i postanowił zrobić megaimprezę z tej okazji, a jako że był majętny, to padło na pozamiejski zajazd jako miejsce biby. Miałam wtedy jeszcze taką fajną sześcioosobową paczkę dobrych przyjaciół, ale potem zaczęły się studia i się wszystko rozpadło, no ale nieważne.
Na miejsce przyjechalismy samochodem kumpla w ilości sztuk 5, bo jednej coś wypadło. Tak na marginesie wypada chyba dodać, że zajazd stał na ziemi należącej kiedyś do moich pradziadków, bo takie mam akurat korzenie. Ważne to czy nie, sama już nie wiem, ale to mi się coś stało, a nie wszystkim dookoła.
Akt 1
Już dojeżdżając na miejsce przeżyliśmy mały szok, ponieważ mimo wysiłków kierowcy trzy czy cztery razy ominęliśmy drogę-zjazd do zajazdu i jeździliśmy w kółko. Za pierwszym razem ok, nie wiedzieliśmy gdzie zjechać, ale potem to już nie wiem. Ja to wzięłam za sygnał ostrzegawczy, musieliśmy zawracać i znowu działo się to samo.
Dookoła lasy iglaste i ciemność. Czułam się ciut dziwnie, ale to mi się czasem zdaża, więc nic nie powiedziałam nikomu i poszliśmy dobrze się bawić.
Akt 2
Impreza dopiero się rozkręcała, tort urodzinowy i takie tam, w końcu poszliśmy się przejść, bo jeszcze nikt nie tańczył. Za zajazdem była droga w kawałku oświetlona. Okazało się, że prowadzi prosto na tory kolejowe, przejazd był. Tory ciemne, wyglądały na nieużywane, na lewo ciemność, na prawo ciemność. Zimno było. Mój jeden kumpel, oznaczmy go jako M, wpadł na genialny pomysł, przelazł przez barierkę i wyszedł na tory się porozglądać i porobić głupie żarty. Zrobiło mi się tak jakby bardziej zimno i mówię do niego, żeby natychmiast zlazł z torów, bo jeszcze coś go przejedzie. No to on, że tu dawno już nic nie jeździ. Ja mowię, że nie wiadomo, ciemno jest i nic nie widać. A on, że jak będzie coś jechać, to przecież zobaczy. A mnie ukuły igiełki nagłego przerażenia, nawrzeszczałam na niego strasznie, obraził się i zszedł. Odwróciliśmy się i odeszlismy pare kroków. I wtedy głuchy łoskot przetoczył się za nami. Myslałam, że mi serce stanie. Po torach przejechał pociąg z duża prędkością. Jakby tam został, byłoby po nim. Zrobiło mi się źle, bo znowu miałam przeczucie. No zdaża mi się czasami. Nie wiem dlaczego tego pociągu nie widzieliśmy, ani nie słyszeliśmy przedtem, może jakiś zakręt w lesie był. Ale przecież tory powinny dzwonić. Nie wiem.
Imprezy mi się odechciało. Ale najlepsze miało się dopiero zacząć.
Akt 3
Małe wyjaśnienie: w tamtych czasach zdazało mi się przewidywać parę rzeczy, włącznie ze śmiercią, teraz jakoś rzadziej. To nigdy nie było, ani nie jest sterowne i nie robi się na zawołanie. W szkole było pomocne, bo uczyłam się akurat tego, co było na klasówce.
No więc, wracając do tematu, to jakkolwiek imprezy mi się odechciało, to postanowiłam wbrew wszystkiemu zagłuszyć to coś i wrócić do zajazdu. dosyć nieufnie obrzuciłam wzrokiem las na prawo od torów, bo dziwnie wyglądał jak dla mnie i poszłam ze wszystkimi.
Siedzieliśmy sobie przy stole kiedy to coś zaczęło mnie wołać. Trudno to opisac. Nie do konca był to głos, tylko taki głęboki wewnętrzny nakaz, abym natychmiast wyszła, słyszalny doskonale, zagłuszający wszystkie rozmowy, nie mogłam myślec o niczym innym. Zirytowałam się, bo sie zaczęłam bać jak cholera, to nie jest przyjemne i mówię do przyjaciółki: A, mów do mnie. A ona na to: co się dzieje? A ja dalej swoje: A, mów do mnie. Jak się skupiałam na czymś innym, to głos cichł. Ale jak się spodziewałam, nie wytrzymałam długo.
W pewnym momencie wezwanie stało się tak silne i było połączone z zapewnieniem, ze nie ma sie czego bac, bo to nic mi nie może zrobić, ze wstałam nagle w środku konwersacji, pobiegłam po płaszcz, w biegu sie ubrałam jako tako i wyleciałam na dwór, pozostawiając wszystkich w totalnym osłupieniu. To strasznie dziwne uczucie, jak coś cię tak popycha do przodu że nie mozesz sie zatrzymać.
I poszłam prosto do lasu na prawo od torów. Ale im dłużej szłam po drodze, tym wolniej posuwałam się naprzód. W końcu stanęłam w miejscu niezdecydowana. To nadal wołało, ale coś innego mnie zatrzymało i uwierz, lub nie, nie mogłam przekroczyć tej linii, chciałam isc, ale nie mogłam zrobić kroku. Cofnęłam się, zawróciłam i spróbowałam znowu i nic! Pomyślałam chwilę ze jestem kompletna idiotka, pooddychałam i powolnym krokiem śmiejąc się z siebie wróciłam pod zajazd.
A tam czekała na mnie A, przerażona, ale uznała ze trzeba mnie zostawić w spokoju, bo czasem zdaząły mi sie takie głupie ekscesy.
Pogadałam z nią chwilę, zapewniłam , że jest wszystko ok. I wtedy się zaczęło.
Akt 4
TO powróciło. Nigdy, powtarzam nigdy, nic podobnego mi się nie przytrafiło. Coś we mnie wlazło. Widziałam jakby przezroczysty swiat, jakby czyjes twarze, jakby nie swoje myśli i nie swoje wspomnienia, było mi przeraźliweie zimno, szczękałam zębami i cały czas czułam, że To już za chwilę, już za moment coś mi pokaże, ale ja wcale nie chciałam tego zobaczyć. Czułam tylko tak ogromny ból, nadchodzący wielką falą, tak przeogromny, że nie do wytrzymania. I słysząłam dziki wrzask we mnie i chyba tez zaczęłma krzyczec nie wiem, bo nie pamietam, ale wiem, że nie mogłam oddychać, tylko ten strach, rozpacz i wielka, wielka czyjaś pretensja. Cudza świadomośc nakładałasię na moją. Okropne uczucie.
A zaczłęa krzyczeć : zostaw ja , idźsobie i tp itd nie bardzo wiem, tylko pamietam, ze w koncu odesżło, a ja tam zostałam trzesąc sie jak galareta, twarz miałam mokra od łez, i nigdy nie było mi tak przeraźliwie zimno.
Weszłyśmy do środka, bo stwierdziłam, że nie zostanę ani chwili dłużej, ze chce do domu i to natychmiast. Mój kumpel nie pytał o nic, w ogóle niewiele pytali jakoś tak, tylko wziął kluczyki od auta i próbowaliśmy ruszyć. Ale samochód nie chciał, bo To zapewne tez nie chciało. Było mi tak zimno, ogrzewanie nic nie dawało i w końcu jakos wystartowaliśmy. A potem To stało się też A... po drodze. Musieliśmy się zatrzymac, bo tez nie mogła oddychać i nie moglismy wyjechac z tej upiornej ziemi.
A płakała i powtarzała: czegoto chce od nas, czego to chce itd. Brzmi jak bredzenie pary idiotek.
Ale tak nie było. Bo to był zaledwie początek.
akt 5
Kiedy wreszcie udało się nam wyjechac i powrócić do domu, byłam przeraźliwie przybita. Cały czas wydawąło mi się, ze ktoś jest obok, słyszałam kroki w mieszkaniu (a byłam sama na drugi dzień, aż przyszedł M, bo się marwtił). Jak zamknęłam oczy i chciałam spać, to poczułam się jakby ktos nade mna stał i zobaczyłam go. Otworzyłam oczy, ale nikogo nie było. Tylko ta jego twarz pojawiała się jeszcze bardzo długo, razem z innymi rzeczami, które chciał mi pokazać. Mężczyzna, około czterdziestki, brązowe włosy lekko falujące, takie trochę dłuższe, broda, płaszcz jasny beżwy prochowiec. Tak samo widziała go A i nawet udało się jej zrobić rysunek. A on przychodził i wtedy znowu było mi tak strasznie zimno i widziałam fragmenty jego opowieści. Niefajne fragmenty. Miałam wizje.
Sny na jawie.
Krew na liściach drzew, na korze drzew. Kilka młodych drzewek, przeryta ziemia wokół nich, las ale zanim pusta przestrzeń. I plątała się za mną i za A piosenka Rynkowskiego o rozstajach dróg, gdzie trzeba "z płaczem brzóz przemierzyć się". Widziałam młodych meżczyzn i ciemne, bardzo ciemne i duże oczy jednego z nich i jak się śmiał.
A potem ta twarz mężczyzny pokryta krwią, strasznie zmasakrowana, rozkładająca się, martwa. I on sam pochylony nad przerytą ziemią i jak się odwraca do mnie.
Tragedia. Jak straszny, męczacy sen. Gdziekolwiek nie byłam, zawsze te same obrazy i nakaz, że mam tam wrócić. Stwierdziłam, że wariuję. Chciałam isc do księdza nawet w przypływie desperacji, ale kto by mi uwierzył...
To się ciągnęło kilka miesięcy...
Aż tam wróciłam, aby się przekonać cyz nie wariuję. Las był wszakże iglasty, same sosny, to jakie brzozy, jakie liscie????
Akt6
No i tam pojechalismy.
Ledwo wysiadłam z samochodu, wiedziałam gdzie mam isć. Pobiegłam przez wertepy, zima była, minus 20, a ja lece jak głupia do lasu. Owszem, las był iglasty. Ale tam, gdzie były tory, kawąłek dalej na prawo przy torach rosły brzozy, bardzo już duże, ale tez i małe młode brzózki, z lisćmi jakie ja widziałam wczesniej. I poryta ziemia, pełno jakiś wzniesień i dołów. I znowu słyszłama ten straszny wściekły i żałosny jednoczesnie krzyk kogoś, z wielkim żalem i bez przebaczenia. chciał komus powiedzieć co z nim zrobili i gdzie. No i powiedział.
Pomodliłam się za niego i odszedł.
Widziałam jak patrzy na mnie, odwraca sie i idzie.
Wszystko się skończyło. nigdy potem juz go nie zobaczyłam.
I tak to było, własnie.
Dusze zmarłych są dziwne. Nie mówia tak jak my. Pokazują różne rzeczy albo o coś prosza ale inaczej...
Nie chcę już wiecej. |
|